Koniec sztuki? kilka słów o książce Kuspita



Od dłuższego czasu w mediach pojawiają się informacje, że koniec świata nastąpi

w 2012 roku. Wizje niedalekiej przyszłości są naprawdę straszne: ma nastąpić przebiegunowanie Ziemi, nasza Niebieska Planeta zacznie obracać się w odwrotnym niż dotychczas kierunku, większość kontynentów ma zostać zalana przez oceany i nastąpi także wzmożona aktywność wulkanów, a praktycznie cała ludzkość wymrze.

W podobnym duchu wypowiada się, ale nie na tematy kosmologiczne, lecz artystyczne Daniel Kuspid w swojej książce „Koniec sztuki”. Uważa on ,że prawdziwa sztuka i prawdziwi artyści wyginęli, zastąpieni przez nową postsztukę i postartystów, które to jak „Czterej Jeźdźcy Apokalipsy” niosą za sobą śmierć, zarazę, zniszczenie wartości estetycznych, a także zaprzedanie się pieniądzom, publiczności i nowym technologiom.

„Antychrystów sztuki”, Kuspit upatruje między innymi w postaciach takich artystów jak Duchamp, czy Warhol, od których miała zacząć się entropia, marazm artystyczny, a także upadek warsztatu, który trwa do dziś.

Zakres zagadnień omawianych przez tego amerykańskiego krytyka jest jednak tak obszernya , że gdybym chciał ustosunkować się do każdej tezy to moja praca nabrałaby wielkości pracy przynajmniej licencjackiej. Na to jednak nie ma tutaj miejsca, dlatego też pozwoliłem sobie wybrać kilka tez Kuspita, które są fundamentem tej polemiki. Muszę na początku napisać, że książkę tą czytało mi się ciężko , ponieważ kuspitowski język jest przesiąknięty „malkontenckim tonem”, co w połączeniu z ciężkimi nieraz porównaniami

i słownictwem, czynią tą książkę ciężkostrawną i mętną w odbiorze . Jeszcze przed przystąpieniem do czytania, podświadomie czułem , że lektura tej książki nie przyniesie mi jakiejś drastycznej zmiany myślenia o sztuce i artystach. Intuicja, niestety mnie nie zawiodła. Owszem, wielu przykładów dzieł , które omawia pan Kuspit nie znałem i dzięki jego książce mogłem się nieco dokształci , lecz główna idea, czyli tytułowy „koniec sztuki” nie jest ani oryginalna ani odkrywcza. O tym samym pisało przecież wielu myślicieli dużo wcześniej od Kuspita, jak, chociażby nasz Witkacy w książce „Nowe formy w malarstwie i wynikające stąd nieporozumienia” w roku 1921(!)

Witkiewiczowska wizja końca sztuki wiąże się z jego całościowym filozoficznym światopoglądem, w którym bardzo istotną częścią jest zanik uczuć metafizycznych, mechanizacja społeczeństwa, które nie potrzebuje sztuki . Upadek sztuki wiąże się także

u niego z brakiem „wyczucia czystej formy” u artystów, a właśnie owa czysta forma była dla Witkacego wyznacznikiem prawdziwej sztuki.

Czytając Kuspita bardzo często miałem wrażenie, że wrzucił on do „jednego wora” wszystkie najbardziej przykre i chore przykłady dzieł ostatnich 50 lat, aby na tej podstawie móc wyciągać generalizujące wnioski na temat rzekomego „końca sztuki”.

Dzięki takiej selekcji dzieł oraz artystów, jego książka stała się nieco rozbudowanym artystycznym tabloidem , czy czymś na kształt plotkarskiego portalu ”pudelek.pl”, w którym miejsce celebrytów zajęli artyści dopuszczający się skandali , czy produkujący sztukę

z fekaliów czy odpadków. Na domiar złego przykłady te w większości pochodzą z USA, gdzie po pierwsze nie ma zbyt długiej tradycji artystycznej, a po drugie w kraju tym wszystko może się zdarzyć nie tylko w sztuce. Trudno jednak winić Kuspita za ten etnocentryzm, którym każdy człowiek jest skażony i w tym świetle łatwiej zrozumieć jego wielką tęsknotę za sztuką Starych Mistrzów z kontynentu europejskiego.

Rozumiem, że Kuspit który zapewne od dzieciństwa obcował z wytworami pop artu, action painting, czy konceptualizmu ,może czuć się znużony taką sztuką, tak samo jak ja czuje się znudzony obrazami Matejki czy Wyspiańskiego. Nie chodzi tu bynajmniej o porównywanie jakości tych dzieł, lecz o prosty psychologiczny mechanizm, mówiący o tym że tęsknimy i marzymy za czymś czego nie mamy. Ja jestem wychowany na sztuce tradycyjnej , której jest mnóstwo w galeriach , czy muzeach w Polsce i Europie, dlatego tęsknię i marzę o sztuce multimedialnej, kinetycznej, czy konceptualnej. Kuspit przeciwnie : marzy o sztuce tradycyjnej , tworzonej z dobrym warsztatem, sztuki przedstawiającej, której zapewne nie tworzy się tak wiele na kontynencie amerykańskim.

Nawet jeśli rozumiem rozdrażnienie i rozczarowanie tego amerykańskiego krytyka odnośnie (podkreślam ) nie całej sztuki, lecz sztuki w kręgu wpływów amerykańskich, czy anglosaskich , to nie zaakceptuje jego hipotez dotyczących „końca sztuki”, które dla mnie są mówiąc kolokwialnie „grubymi nićmi szyte”. Po za tym dlaczego ja, który jestem studentem kierunku artystycznego, mam czytać o końcu sztuki? Ja, który chce zostać malarzem, tworzyć obrazy, dawać ludziom szczęście, mam czytać o tym , że dziedzina której chcę poświęcić życie się kończy, albo nawet gorzej - skończyła? Z tak postawioną tezą nie mogę się pogodzić. Owszem, gdybym nigdy wcześniej nie miał do czynienia ze sztuką, gdybym sam nie malował i nie chodził na wystawy, to po przeczytaniu książki Kuspita naprawdę mógłbym uwierzyć, że sztuka rzeczywiście kończy się i umiera . Jestem jednak w tej komfortowej sytuacji, że od kilku lat żywo interesuję się tematem sztuki i na szczęście nie widzę jej upadku, lecz rozwój. Co więcej uważam, że obecnie trwa najlepszy czas na tworzenie sztuki, ponieważ dzięki mediom, takim jak Internet można dotrzeć z nią do ogromnej liczby odbiorców, co nigdy wcześniej nie było możliwe. Mało tego. Współcześni artyści dzięki rozwojowi technologii, mogą wypowiadać się nie tylko przez tradycyjne media, takie jak malarstwo i rzeźba, lecz także dzięki technikom cyfrowym, filmom, animacjom, instalacjom etc. Uważam, że użycie nowych technologii w połączeniu z twórczą wyobraźnią może przynieść zaskakujące artystyczne efekty, które nie „ śniły się nawet filozofom”. Pan Kuspit ma niestety odmienne zdanie na ten temat , pisze min:

„(..) technika weszła do postsztuki, by zająć w niej miejsce teorii , krytyki społecznej i nieświadomości. To dlatego wydaje się coraz trudniejsze być artystą nie będąc równocześnie (ba – przede wszystkim !) inżynierem , informatykiem czy specem od sprzętu audiowizualnego.”

Autor „Końca sztuki” zapomniał , że większość artystów dawnych epok np. w renesansie również była inżynierami, oraz „specami” od różnych urządzeń (Leonardo, Michał Anioł, Durer). Lista dawnych mistrzów korzystających z dobrodziejstw ówczesnej techniki

w czasach, w których żyli jest bardzo długa np. Vermer, czy Canaletto używali do malowania swoich obrazów camery obscura a Impresjoniści wyszli w plener, ponieważ zostały wynalezione metalowe tubki na farby, które można było wygodnie transportować. Sądzę wręcz, że opanowanie zagadnień technicznych była o wiele większa w czasach minionych niż obecnie w dobie komputerów. Technika zawsze towarzyszyła sztuce i śmiesznym wydaje się twierdzenie „znakomitego krytyka” Pana Kuspita , że dopiero niedawno weszła do sztuki.

Podobnie sprawa wygląda z pieniędzmi w sztuce. Kuspit, w rozdziale „Lustereczko powiedź przecie” próbuje udowodnić, (jest to jego kolejny argument dlaczego nastąpił koniec sztuki),że współcześni postartyści tworzą swoje dzieła dla pieniędzy. Amerykański Krytyk zapomniał zapewne, że większość genialnych dzieł dawnych epok nie powstała jako „sztuka dla sztuki”, lecz na zamówienie możnych mecenasów, władców, czy hierarchów kościelnych.

Świat sztuki i świat pieniędzy zawsze ze sobą współpracował i wcale nie widzę w tym nic złego. Powiem więcej – aby tworzyć dobrą sztuką trzeba mieć pieniądze.

Kuspid jednak powtarza za Blakem że:” tam gdzie jest jakikolwiek widok na pieniądze , nie da się uprawiać sztuki „, w innym miejscu stwierdza też ,że: „sztuka jest po prostu kolejnym dobrem inwestycyjnym – własnością firmy artystycznej, która przypadkiem nazywa się muzeum.”

Gdzie indziej jeszcze dobitniej napisał, że: „w świecie postsztuki, sztuka stała się hazardem.”

Na potwierdzenie swoich hipotez ten amerykański krytyk sztuki zestawia ze sobą dwóch tak odmiennych artystów, jak Vincent van Gogh i Andy Warhol. Sztuka pierwszego z nich jest nobilitowana przez Kuspita jako sztuka bardziej „duchowa” i w domyśle lepsza niż dorobek drugiego. Uważam, że porównywanie dzieł tak różnych twórczych osobowości, żyjących w różnych czasach i wywodzących się z odmiennych kultur jest daleko posuniętym nieporozumieniem . Moim zdaniem w sztuce obydwu artystów został uchwycony „duch ”, jednak „duch van Goga” jest zupełnie inny niż „duch Warhola”. Nie jest on ani lepszy ani gorszy, lecz po prostu inny.

Chciałbym w tym miejscu poruszyć jeszcze jedną kwestie, która wydaje się mi dość istotna. Chodzi mianowicie o mit artysty. Zarówno van Gogh jak też Warhol taki mit posiadają, jednakże w świadomości przeciętnego widza dramatyczny i tragiczny (a przez to bardziej emocjonujący)mit autora „Słoneczników” wygrywa z mitem autora „zupy Campbell”. Picasso powiedział kiedyś że:” patrząc na obraz, patrzymy na legendę związaną z tym obrazem.” Ja także przez długie lata byłem zahipnotyzowany obrazami van Gogha ponieważ, oglądałem je bezkrytycznie przez pryzmat „van Goghowskiej legendy” .W tej chwili na niektóre jego „dzieła” nie mogę patrzeć, ponieważ albo mi się „opatrzyły”, jak wielokrotnie reprodukowane „Słoneczniki”, albo też napawają mnie lękiem, bo tak wielkie wyczuwam w nich szaleństwo (w wielu obrazach wyłapuję także braki warsztatowe, które mnie irytują). Nie pomogą nawet tłumaczenia mówiące o tym że w sztuce van Goga jest więcej „mistycyzmu”, „sacrum”, czy „transcendencji” lub” ducha”. Być może to prawda , nie odejmuję Vincentowi geniuszu , lecz twierdzę że obok kilku arcydzieł wiele jego obrazów jest wariackim majaczeniem wybełkotanym za pomocą pędzla, których miejsce powinno znaleźć się raczej w historii jego choroby aniżeli w historii sztuki. Na Warhola przeciwnie, mogę patrzeć godzinami, ponieważ jego sztuka jest estetyczna (wbrew temu co mówi nasz krytyk) oraz doskonale oddaje ducha współczesnych czasów. Tym samym sztuka Warhola jest mi bliższa niż sztuka van Goga, ponieważ bardziej przemawiają do mnie coca cola niż

„ Jedzący ziemniaki”, czy biedni górnicy i siewcy.

W pewnym fragmencie książki Kuspid pisze że: „Wszystko można sprzedać jako dzieło postsztuki – im bardziej tandetne lub gówniane, tym lepiej byleby było podpisane przez odpowiedniego postartystę . Wszystko tkwi w magii nazwiska albo raczej w magii stworzonej dzięki marketingowi tego nazwiska.”

Cytat ten paradoksalnie można użyć nie do Warhola lecz do van Goga , który dzięki mitowi artysty- szaleńca został wykreowany niemalże na ikonę popkultury. Warhol także taką ikoną w pewnym momencie się stał , lecz była to jego własna zasługa, natomiast van Gogh został bardzo sprytnie reklamowany, przez grono osób pragnących na nim zarobić . Pamiętać musimy ,że za życia ten holenderski artysta sprzedał tylko jeden obraz a całe swoje dorosłe życie był na utrzymaniu brata Teo.

Zastanawia mnie dlaczego wielu ludzi (w tym Kuspit) nadal wierzy w romantyczny mit artysty przeklętego , który nie ma co do garnka włożyć a w piecu pali swoimi szkicami i obrazami? Dlaczego artystom tego pokroju, czyli bądźmy szczerzy „życiowym nieudacznikom” wierzymy że ich sztuka jest „prawdziwa”, natomiast ludzi , którzy na swojej sztuce dorobili się jakiś pieniędzy już nie ufamy, nazywając ich szarlatanami ?

Andy Warhol niemalże od początku swojej kariery artystycznej , mówił że robi sztukę dla pieniędzy. Jego postawa jest więc dla mnie bardziej szczera i prawdziwa od zapewnień wielu hipokrytów mówiących o tym że „tworzą z potrzeby serca”, lub tworzą „sztukę dla sztuki” a skrycie w myślach liczą mamonę, którą za dane dzieło otrzymają. Inną sprawą jest też to, że Warhol robił sztukę dla pieniędzy i rzeczywiście te pieniądze otrzymywał , co w dzisiejszych czasach wcale nie jest takie proste i oczywiste . Ta sztuka niewielu ludziom się do końca udaje.

Stanisław Ignacy Witkiewicz napisał kiedyś że, : „Każdy może tworzyć co chce , byleby tylko nie był w swej pracy szczerym i znalazł kogoś , kto równie kłamliwie będzie to podziwiał” Zdanie to najlepiej podsumowuje całą karierę Warhola. Być może nie był w swojej pracy szczery jak van Gogh lecz w przeciwieństwie do niego znalazł ludzi którzy nie tylko „kłamliwie „ to podziwiali , lecz byli skorzy zapłacić za to sporo pieniędzy.

Warhol kierował swoją sztukę do ludzi bogatych i sztuka ta była przez tych ludzi rozumiana i kupowana . Odniósł tym samym podwójne zwycięstwo.

Van Gogh był idealistą . chciał ze swoją sztuką dotrzeć do ludzi prostych – robotników, górników , prostytutek .Vincent poniósł jednak porażkę. Jego obrazy nie spotkały się z uznaniem i aprobatą ludzi, dla których były malowane. Podobnie sztuka Gouguina nie była rozumiana przez mieszkańców Thaiti. Dopiero po latach artyści ci zostali docenieni .

Czytając książke „Koniec sztuki” nie za bardzo wiedziałem w jakim celu Kuspit neguje współczesna sztukę oraz artystów . Dlaczego tak bardzo nienawidzi sztuki wykorzystującej nowe technologie, oraz różnego rodzaju happeningi czy performance?

Dlaczego stara się czytelnika zniechęcić do tego rodzaju twórczości , którą nota kilkanaście lat temu chwalił i celebrował?

Odpowiedź znalazłem na końcu książki w którym krytyk wspomina o Nowych Dawnych Mistrzach, którzy jego zdaniem „ przywracają sztuce głębię jej sensu zatraconą w czasach postsztuki.” Zakończenie w którym autor mówi o wspomnianej wyżej grupie malarzy uważam za nieco przesadzony. Oczywiście zgadzam się z Kuspitem że „artyści ci

swoje rzemiosło opanowali do perfekcji”, jednak przeglądając ich obrazy często czułem pewną sztuczność charakterystyczną dla przedwojennych oleodruków.

Oczywiście sztuka NDM może się podobać (ja sam chciałbym kiedyś mieć taki warsztat jak oni) jednakże dziwi mnie patetyczny niemalże „vasarowski” ton w którym wypowiada się o nich Pan Kuspit. Dobry warsztat zapożyczony od starych Mistrzów to moim zdaniem nie wszystko. Dla mnie liczy się „duch współczesnego czasu” który w obrazach NDM gdzieś uciekł, lub w ogóle nie został uchwycony. Dlatego do mnie bardziej przemawiają obrazy Warhola lub machiny Jean Tinguely, a obrazy nowych Dawnych mistrzów traktuje jako ciekawostkę.

Kończąc już swoje rozważania na temat książki Kuspita chciałbym zaznaczyć że nie wierze w koniec sztuki ani także w nowych „wybawców” jakimi mieli by się okazać Nowi Dawni Mistrzowie. Pan Kuspit może jednak głosić swoją dobrą nowinę o NDM tak długo jak tylko starczy mu na to sił. Być może kiedyś ,kiedy sztuka postmodernizmu mi się znudzi zachwycę się Nowymi Dawnymi Mistrzami i sam będę opiewał ich twórczość. Oczywiście, jeśli koniec świata nie nastąpi w 2012…..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz